czwartek, 30 lipca 2015

49. Jabłka w cieście cynamonowym na oleju kokosowym

Witajcie!
Wczorajszy dzień dość zalatany. Wszystko przez wyprawę do Łodzi. Przejechać przez to miasto w normalnym czasie jest raczej niemożliwe. Papiery na uczelnie zawiezione, mieszkanie zaklepane. Z tego pierwszego aż tak się nie ciesze jak z drugiego! Myślałam że nic nie znajdziemy w miarę rozsądnej cenie, ładnie urządzonego i w dobrej lokalizacji. Okazało się ze pierwszy przystanek wczoraj a my znaleźliśmy mieszkanie idealne. Co najważniejsze, mam śliczną kuchnię i nie będę musiała przestać gotować, co jest dla mnie najważniejsze. Ale zdania o Łodzi nie zmienię. To miasto mi się nigdy nie podobało i tak już chyba będzie tak zawsze. Chociaz nie powiem, te wszechobecne kamienice wyglądają bardzo ładnie. 

Dzis doszlam do wniosku, że jablka w cieście naleśnikowym są moim ulubionym śniadaniem. Uwielbiam jabłka, zarówno słodkie i kwaśne. Dostałam parę dni temu jablka prosto z działki, wiec szkoda by się zmarnowały. Co z nimi zrobić wiedziałam od razu. Co prawda parę tygodni temu robiłam to samo śniadanie, ale sorry, nie mam aż tylu pomysłów by codziennie wymyślać coś nowego :D 

Składniki:
Jedno duże jablko
Jajko
2 łyżki mąki pelnoziarnistej
Łyżka otrębów
50 ml mleka
Slodzidlo
Cynamon
Wiórki kokosowe 
Olej kokosowy do smażenia

Owoce do podania

Robimy ciasto nalesnikowe- mieszkamy jajko, mąkę, otręby, cynamon, mleko oraz coś do poslodzenia. Można pomóc sobie mikserem, ale widelcem też da radę wszystko wymieszać. Olej kokosowy rozgrzewamy na patelni. Jabłko wydrążamy nie obierając go ze skórki i kroimy na plastry ok. 0,5 centymetrowe. Plasterki obtaczamy w cieście i smażymy po ok 1,5 minuty z każdej strony. 
Podajemy z dowolnymi owocami i posypujemy uprazonymi wiórkami kokosowymi. Ja podałam z bananem, kiwi I nektarynką, do tego jogurt z jagodami. 


420 kalorii, 12,6 g tłuszczu, 66 g węgli, 15,2 g białka



wtorek, 28 lipca 2015

48. Naleśniki pełnoziarniste z serkiem ricotta

Dziś nie napisze nic bo bardzo się spieszę. Idę się farbowac. Blond na mojej głowie juz mi się znudził, a co.

Na śniadanie zagościły naleśniki pelnoziarniste nadziane serkiem ricotta i jagódkami. Do tego kiwi, śliwki, banan, jablko.



Jestem usprawiedliwiona bo przepis na nalesniki był już na blogu :v

poniedziałek, 27 lipca 2015

47. Omlet z bananami w cieście

Jabłka w cieście zagościły u mnie pare notek temu, o ile mnie pamięć nie myli. Uwielbiam naleśniki wiec owoce w cieście naleśnikowym smakują mi jeszcze bardziej. Dzis zrobiłam banana w cieście. Pomysł pojawił się wczoraj przed snem w mojej głowie. Do tego omlet, bo zostało mi sporo ciasta z owoców, a wiadomo, szkoda wyrzucac. 

Składniki:
Banan
Jajko 
2 łyżki mąki pelnoziarnistej
Slodzidło 
kurkuma
Cynamon
Szczypta soli 
50 ml mleka 
Olej 

Dodatkowo jajko, szczypta proszku do pieczenia, owoce 

Wszystkie składniki oprócz banana, proszku i jajka łączymy i mieszkamy do powstania jednolitego ciasta, jak na nalesniki. Nie może być za rzadkie, bo ciężko będzie przełożyć banana na patelnię. Rozgrzewamy patelnię z dowolnym olejem(u mnie kokosowy). Nie musi być go duzo, ja lekko namoczylam ręcznik papierowy i potarlam patelnię. Banana kroimy wzdłuż na 3 części i maczamy dokładnie w cieście. Smażymy z dwóch stron po ok. 2 minuty. 
Do ciasta które zostało dodajemy bialko ubite na sztywno i żółtko oraz proszek do pieczenia i smażymy omlet. 
Podajemy z dowolnymi owocami.



Wartość energetyczna:
420 kalorii, 15 g tluszczu, 56 g węgli, 18,4 g białka 

niedziela, 26 lipca 2015

Powrót z kraju wiatraków

Witajcie !
Pewnie myśleliście, że pozbyliscie się mnie na dobre. Nic z tego. Wczoraj wróciłam z Holandii i dziś w skrócie wam opowiem o moim wyjeździe. Przede wszystkim miałam tam jechać głównie po to, by pracować. Okazało się ze praca, którą zalatwilismy okazała się katorgą. Jeżeli kiedykolwiek znajdziecie ofertę pracy dotyczącą pracy na produkcji bądź sortowaniu warzyw i owoców to szczerze wam to odradzam. Nie dałam sobie rady nie przez moje lenistwo. Byłam bardzo nakręcona gdyż chciałam zarobić pieniądze na studia. Powodem przez który powiedziałam stop było traktowanie tam ludzi. Wyobraźcie sobie taką scenę: z uśmiechem na twarzy wstaje o 3 rano by o 4 z kawałkiem czekać na samochód, który odwozi do pracy. Myślę że będzie spoko, w końcu większość to Polacy i napewno każdy zrozumie że nie miałam wcześniej do czynienia z taką pracą. Jesteśmy na miejscu o 5 rano,czyli praktycznie godzinę czekamy na rozpoczęcie pracy. Dostaję buty, ubranie, siatkę na włosy i mówią że masz robić to, to i to. Slucham? Skąd ja mam wiedzieć co i jak? Ci ludzie są zaprogramowani jak maszyny, są tacy szybcy że nie mogę się nadziwić. I tylko krzyk że za wolno, że niedokładnie. No myślałam że tam zejdę, serio. I okazało się ze miałam racje, ludzie tam pracujący pomagali, dawali rady i nawet tłumaczyli mnie "szefowym", mówiąc by były bardziej wyrozumiałe. Te "szefowe" to jakaś porażka! Dziewucha może ze dwa lata starsza ode mnie a za przeproszeniem drze ryja na kobiety które są po 40, czasami nawet i starsze! Latają w kółko wokół tych wszystkich ludzi i tylko szukają zaczepki. Głównie przez nie marzyłam aby ten dzień już się tam skończył. Nikt nie będzie mi rozkazywac w taki sposób. Miałam wrażenie ze nie wiedzą one co to normalna rozmowa. Najśmieszniejsze jest to, że musiałam samodzielnie spiłować pilniczkiem paznokcie i hybryde koloru naturalnego, bo do takiej pracy muszą być krótkie paznokcie bez lakieru( pomijam że i tak się pracuje w rekawiczkach).  Co więcej kazali mi wyjać kolczyki i najlepiej żebym była niepomalowana. Okej, tak kazali, tak zrobiłam. A zgadnijcie jak wyglądały wyżej wymienione baby. Paznokcie sztuczne, żadnych siatek na włosach i ubrania roboczego i do tego... sztuczne rzęsy. Rozumiecie jaka hipokryzja? I nie to, że one były tam tylko od rozkazywania i krzyczenia. One też tam musiały coś robić. Głównie było to chodzenie i sprawdzanie czy np. Limonki są dobrze posortowane. Ale tak czy siak każdego powinny obowiązywać takie same zasady. Pracowałam ponad 10 godzin, moje plecy bolały niesamowicie, a na transport do domu czekałam prawie godzine. Do tego niektóre osoby sprawiały, że zastanawiałam się co tam robię. Miałam wrażenie, że zostały one w podstawówce. Zero taktu, gwara jak spod sklepu. Nienawidzę przebywać w towarzystwie takich ludzi. Praca nie była moim obowiązkiem, bo chciałam sobie z własnej woli dorobić trochę kasy, ale z góry mówię, że to praca dla ludzi o bardzo silnych nerwach. 

Ale koniec narzekania na temat pracy, bo w sumie to jest teraz najmniej istotne. Wyjazd był super! Pogoda dopisała jak nigdy! Jeździliśmy na rowerach na dłuższe i krótsze wycieczki. Bylam w tylu cudownych miejscach, że ciężko w słowach opisać ich wyjątkowość. Bajeczne widoki, które zapamiętam do końca życia. Mieliśmy wiele przygód, dobrych i trochę gorszych, ale każda będzie super wspomnieniem. A rodzina mojego chłopaka jest po prostu nie do opisania. Ile ciepła jest w tych ludziach, ile wyrozumiałości i miłości! 
Oczywiście wróciłam z balastem którego musze się w najbliższym czasie pozbyć, bo zaczyna mi już on trochę przeszkadzać, ale na wszystko jest czas. Warto było trochę się poprawić i nie myśleć chociaż przez paręnaście dni o kaloriach, o tym co zdrowe a co nie. Czułam się szczęśliwa jak nigdy, naprawdę. Czułam jakbym uwolniła swoje myśli. Spróbowałam tylu pysznych rzeczy! Będąc za granicą w sklepach za każdym razem mam wrażenie że polska jest sto lat za murzynami. Mieliśmy wrócić parę dni temu, niestety pan z blabla car zrobił nas trochę w balona. Wczoraj wyjechaliśmy o 4 nad ranem a zajechalismy na 18, uroki płatnej autostrady w Polsce <3 to jakaś kpina. 

Lody toblerone spróbować musiałam! Jadlam już chyba wszystkie warianty dostępne w Polsce wiec gdy zobaczyłam taką perełkę musiałam ją mieć. Te lody były super. Szczególnie urocze były malutkie, czekoladowe trojkąciki! Niestety albo i stety, słodkie jak cholera!

Milka chyba gdzieś była przeze mnie widziana w Polsce, ale nigdy jakoś nie miałam na nią ochoty. Weszłam do sklepu na dział z czekoladami i się podlamalam. Wszystkie Milki juz próbowałam hahaha. Wyjątkiem była ta, wiec miałam ułatwione zadanie i nie musiałam stać godzinę i wybierać. Bardzo dobra, jedna z moich ulubionych Milek. Ale oczywiście słodka do porzygu. Taki urok tych czekolad.

Białe oreo. Nie jestem fanką tych ciastek w przeciwieństwie do mojego chłopaka, ale ciekawość wygrała. Chciałam ich spróbowac jeszcze przed wyjazdem, bo naczytalam się pochlebnych opinii na blogach slodyczowych. I znów się powtórzę, słodkie jak nie wiem co. Ale w smaku o wiele lepsze niż zwykle oreo, głownie dlatego że było w nich mniej tego okropnego, tłustego kremu. I czekolada biała dobra, chociaz zawsze podchodzę niechętnie do tego typu czekolad. Warto tu wspomnieć o białym ritter sport z orzechami, którego też wszamalam podczas pobytu w Holandii. Jakościowo pierwsza klasa! Żadna wcześniej zjedzona biała czekolada nie dosięga jej do piet, polecam bo można ją kupić w Polsce. A kupiłam ją dlatego, że mojemu chłopakowi zachcialo się bialej, karmelowej czekolady, haha.

Grolsch mandarynka, mega fajny radlerek, na upały jak znalazł. Ciekawe kiedy zagości w Polsce. Znając nasz kraj, w ktorym wszystko jest odwrotnie, pewnie którejś zimy, kiedy pija się grzance.

Lody pewnie poznajcie. Tak, kupione w Lidlu, tyle że oni nie potrzebują tygodnia amerykańskiego, gdyż są w stałej ofercie. Co więcej w małych kubeczkach, wiec nie trzeba się bać że pochłonie się je całe. Naprawdę to dobre lody, śmiem nawet powiedzieć że są one na tym samym poziomie co Ben&jerry. 

Mleko kokosowe które było trochę bardziej wodą niż mlekiem, ale bardzo dobre. Cukru również nie pożałowali, ale przymknę na to oko. Na zdjęciu moje paznokcie które jak juz wspomniałam, musialam spiłować.

Naprawdę tych rzeczy było wiele więcej, na przykład chipsy lays light, karmelowy popcorn, milka kupiona za  5 centów oraz dużo lodów galkowych!

Kończył się po prostu za parę dni termin, wiec była przeceniona. Grzech było jej nie wziąć! Przy okazji jeszcze wcześniej jej nie jadłam. W lodowce jeszcze mam jedną perełkę, milkę migdałowa,którą musze dziś zjeść bo od jutra dieta haha. 







To by było na tyle. Będę bardzo miło wspominać ten wyjazd.

Musze jeszcze wspomnieć o tym, że nie dostałam się na wymarzoną dietetykę. Było bardzo dużo łez, bo wszystkie moje plany legły w gruzach. Czułam że poniosłam straszną porażkę. Progi w tym roku to jakaś masakra. Miałam plan próbować za rok, ale z nieba spadła mi politechnika lodzka, gdzie trwa druga rekrutacja. Co więcej na technologię żywności i żywienia, na którą planowałam iść zanim jeszcze pojawiła się dietetyka w moich planach. Nie będę rezygnować ze swoich marzeń. Obiecałam sobie, że będę w życiu pomagać ludziom i tego się trzymam. Świat się dziś nie kończy. Ja swoje cele zazwyczaj osiągam. :) Teraz tylko się modlić, żeby mnie przyjeli. Niestety wynik poznam dopiero 15 września. Ale myślę że warto czekać. 

To dziś na tyle, od jutra startuje ze śniadaniami, które będę dodawać na bloga. Tęskniłam za moim blogiem! 
Buziaki kochane : *



 

Bo talerz musi być kolorowy! Template by Ipietoon Cute Blog Design